UEFA Euro 2020 okazało się kolejnym w XXI wieku wielkim turniejem, z którego reprezentacja Polski odpadła już po fazie grupowej. Szalony ruch Zbigniewa Bońka, powierzającemu drużynę narodową Paulo Sousie, nie przyniósł oczekiwanego efektu.
Euro 2020 dla Polski skończyło się klapą. Był to siódmy w XXI wieku duży turniej z udziałem biało-czerwonych i szósty, w którym przyszło nam pakować walizki już po fazie grupowej. Tak było też na mundialach w 2002 (Korea), 2006 (Niemcy) i 2018 (Rosja) oraz na Euro 2008 (Austria) i 2012 (Polska).
Polska jedną z 8 drużyn, która nie weszła do 1/8 finału
Do fazy play off przeszliśmy tylko raz, w 2016 roku dokonała tego kadra Adama Nawałki na Euro we Francji. Jedno trzeba drużynie Paulo Sousy oddać – o ile w 2002, 2006 i 2018 roku graliśmy trzeci mecz w grupie już tylko o honor, w 2008 roku musieliśmy liczyć na cud, a w 2012 roku marzenia z głów wybili nam Czesi, o tyle tym razem nadzieję na wyjście z grupy polski kibic mógł mieć aż do doliczonego czasu ostatniego spotkania ze Szwedami (w którym zresztą padł zwycięski gol, tyle że nie dla nas, a rywali). Pytanie, czy to jakoś mocno zmienia ocenę występu reprezentacji Polski w tym turnieju? Mimo wszystko – niespecjalnie. Znalezienie się w gronie 8 z 32 drużyn, których zabrakło w fazie play off, to wielkie rozczarowanie, które po losowaniu mogło uchodzić za scenariusz z koszmarnego snu.
Świetny mecz i remis z Hiszpanią
A jednak ziścił się on. 1:2 ze Słowacją, 1:1 z Hiszpanią, 2:3 ze Szwecją… Nie powiódł się szalony eksperyment Zbigniewa Bońka, wieńczący jego 9-letnią, przedłużoną o rok przez pandemię kadencję w fotelu prezesa PZPN. Boniek zakładał, że z Jerzym Brzęczkiem u steru kadra jest przewidywalna i prochu nie wymyśli, dlatego u progu startu eliminacji mundialu Katar 2022 i niespełna pół roku przed finałami Euro powierzył najważniejszą drużynę w kraju Portugalczykowi. Może zabrakło trochę czasu… Pod wodzą Brzęczka w ostatniej edycji Ligi Narodów graliśmy słabe mecze z faworytami, we Włoszech czy Holandii polegliśmy minimalnie (0:2, 0:1), ale bezdyskusyjnie, nie zagrażając przeciwnikom. Na Euro, z Hiszpanią, na jej terenie w Sewilli – mając nóż na gardle w postaci inauguracyjnej porażki ze Słowacją – kadra zagrała najlepiej od lat. Odważnie, ofensywnie, a do tego z dużą dozą szczęścia i świetnym jak nigdy Wojciechem Szczęsnym w bramce (obroniony rzut karny). Nagrodą był punkt.
Polska grała ofensywniej niż wcześniej
W spotkaniach z rywalami w naszym zasięgu, czyli Słowacją i Szwecją, też odrabialiśmy straty, wyrównywaliśmy, ale ostatecznie to oni strzelali decydujące bramki. Kto wie – może za Brzęczka byłaby przewidywalna wygrana ze Słowacją, jakiś remis ze Szwecją, w międzyczasie gładka porażka z Hiszpanią – ale z grupy byśmy wyszli. Boniek chciał czegoś więcej, chciał nadziei na walkę z lepszymi. Tę nadzieję Polska dała. Grała inaczej niż za poprzednich selekcjonerów. Mniej zachowawczo. Zerkając w turniejowe statystyki, podejmowała ponadprzeciętnie wiele prób odbiorów piłki na połowach przeciwników, ponadprzeciętna była też liczba skutecznie założonych pressingów. Ale cóż z tego, skoro nie wyszła z grupy. Problemem była przebudowana obrona, z Bartoszem Bereszyńskim w roli jednego ze stoperów, co było autorskim pomysłem Sousy. Za jego kadencji jedyne czyste konto i jedyne zwycięstwo Polska zanotowała z Andorą w marcowym meczu eliminacji MŚ.
Najlepszy turniej Roberta Lewandowskiego
Co zapamiętamy? Na pewno odwagę Paulo Sousy nie tylko w sposobie gry, ale też pewnych decyzjach personalnych. Nie bał się postawić na Kacpra Kozłowskiego, 17-latka z Pogoni Szczecin, który walczył z Hiszpanami bez żadnych kompleksów, zostając najmłodszym uczestnikiem w historii finałów Euro. Zapamiętamy „odczarowanie” Roberta Lewandowskiego. Nasz as dotąd na wielkich turniejach zdobył tylko 2 bramki – po jednej na Euro 2012 i 2016. Tym razem wreszcie grał dla reprezentacji tak, jak dla Bayernu. Ukłuł z Hiszpanią, dorzucił dublet ze Szwecją, pokazując poziom godny najlepszego piłkarza świata. Szkoda, że dyspozycja „Lewego” nie została przekuta w sukces reprezentacji, ale w wypowiedziach dawał wyraz wiary w projekt Sousy i opowiedział się za pozostaniem Portugalczyka na stanowisku.
Paulo Sousa zostanie na stanowisku
Zmiany selekcjonera nie będzie. Jego kontrakt obowiązuje do końca eliminacji MŚ, czyli do późnej jesieni. Co prawda w umowie jest klauzula umożliwiająca nowemu prezesowi PZPN (wybory w połowie sierpnia) zwolnienie Sousy, ale żaden z dwójki kandydatów na następcę Bońka – czy to Marek Koźmiński, czy murowany faworyt Cezary Kulesza – nie zaryzykuje i nie weźmie na siebie takiej odpowiedzialności na kilka tygodni przed wrześniowymi spotkaniami o punkty z Albanią, San Marino i Anglią. Zwłaszcza że na Euro 2020, mimo ostatecznej klapy w postaci braku wyjścia z grupy, nie było tak źle, by stracić wiarę w Sousę, a remis z Hiszpanią i sposób, w jaki go uzyskaliśmy, może stanowić dla naszej narodowej drużyny drogowskaz i światełko w tunelu.